sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział II

Podróż zajęła nam jakieś 4 godziny. Hania i Piotruś spali na tylnym siedzeniu. Ja ślęczałem nad mapą szukając mało uczęszczanych dróg.  Patryk prowadził. Powiedział mi, że mieliśmy dojechać do leśniczówki w Wojsku jako pierwsi. Były żołnierz był akurat na jakimś szkoleniu w Łodzi, gdy to wszystko się zaczęło. Pod koniec drogi musiałem przysnąć. Nawet nie zauważyłem, jak wjechaliśmy na duży, okrągły dziedziniec. Zatrzymaliśmy się przy największym domu naprzeciw wjazdu. Naokoło stało wiele budynków, ale prawie wszystkie były w opłakanym stanie. To wszystko było pozostałością starego szlacheckiego folwarku. W oknach dwóch małych chałup zaświeciło się światło.
- Ktoś tu jeszcze mieszka? –Zapytałem patrząc na Przyjaciela.
- Tak. Musiałem zapomnieć ci o nich powiedzieć. Spokojnie, to są porządni ludzie. Można powiedzieć, że to taka moja przyszywana rodzinka – Uśmiechnął się głupkowato. Szturchnąłem siostrę w kolano
- Jeju jeszcze pięć minut – wymamrotała przez sen.
- Wstawaj Hanka, już dojechaliśmy – szturchnąłem ją trochę mocniej. Tym razem się obudziła. Jej wzrok był jednak zamglony, jakby nie wiedziała gdzie jest i co się dzieje. – Bierz młodego i chodźmy się przywitać z naszymi gospodarzami.
Dopiero teraz przypomniała sobie wszystko, co się zdarzyło. Jej twarz znacznie sposępniała. Wypięła Piotrusia z fotelika i wzięła na ręce. Mały nawet się nie obudził. Ten to ma kamienny sen. Stanęliśmy całą czwórką przy samochodzie i czekaliśmy aż ktoś do nas podejdzie. Z chałup do nas wyszły trzy osoby. Widzieliśmy tylko zarysy sylwetek, gdyż oślepiały nas dwie lampy.
- Nie ruszajcie się. Kim jesteście i co chcecie? – Zapytał jeden z trójki mierząc do nas z dubeltówki.
- To ja Patryk, Przyjechałem ze znajomymi do wujka Andrzeja.
- Ola Boga! - Wykrzyknęła kobieta przepychając się przed mężczyzn. - Opuszczaj to cholerstwo ty stary cepie. W naszych gości będziesz nam tu mierzył – Warknęła na mężczyznę z bronią.
- Patryczku, jak dobrze cię widzieć. Ależ wyrósł chłopaczyno. Ze trzy lata się nam na oczy nie pokazywałeś – Wyściskała go i spojrzała na mnie i moje rodzeństwo. – No, co tak stoisz. Przedstaw nas – klepnęła Patryka w plecy.
- Kuba Woźniak, mój przyjaciel ze szkoły. Hania, jego siostra. A ten malec to Piotruś.
- Witajcie, serdeńka. Każdy przyjaciel Patryczka jest mile widziany. Ja jestem Zofia Palicka, ale możecie mi mówić babciu. Ten mruk, co mierzył do was z tej swojej dubeltówki to Stachu a ten milczek wskazała na ostatniego mężczyznę to Bogdan Karpacki.
- Inżynier Bogdan Karpacki. – Poprawił mężczyzna.
- Jak zwykle dumny jak paw - odburknęła staruszka. Na pewno jesteście zmęczeni podróżą, złociutcy. Zabierz ich do domu swego wuja i tam ich połóż –Zwróciła się do Patryka – A rano macie wszyscy stawić się u mnie na śniadanie.
Po wejściu do leśniczówki Patryk znalazł dwie lampy oliwne i je zapalił, po czym wskazał nam pokoje. Hani przydzielił pokój z Piotrusiem i zostawił im jedną lampę. Druga poszła do pokoju mojego i Patryka.
                Obudziło mnie pianie koguta. Patryka już nie było w pokoju. Pomieszczenie nie należało do bogato wystrojonych. Były tam tylko dwa pojedyncze łóżka, mała szafa i Fragment pieca kaflowego, który chyba stanowił punkt centralny całego domu. Na korytarzu spotkałem Hanię z ręcznikiem na głowie.
- O, dobrze, że wstałeś. Patryk właśnie przyniósł dla ciebie wodę do mycia. Idź na dół i się ogarnij w miarę szybko, bo pani Zosia już podobno od godziny na nas czeka ze śniadaniem.
- Dobra już idę. A co z Piotrusiem?
- Dobrze, przespał spokojnie całą, a teraz domaga się śniadania. Zresztą ja też – powiedziała, wchodząc do pokoju.
Zszedłem na dół. Patryk stał przy starej żeliwnej westfalce. Grzał na niej duży gar z wodą.
- O, widzę, że się zwlokłeś. Masz tu masz wiadra z wodą.
- To nie ma tu wody w kranach? – Zapytałem, taszcząc dwa wiadra wody.
- Nie ma i nigdy nie było. I lepiej się do tego przyzwyczaj. Chyba, że Karpacki coś wykombinuje. Dość pomysłowy z niego gość.
Ruszyłem do łazienki, która okazała się niedużym pomieszczeniem podzielonym przez przepierzenie. Całe pomieszczenie było wyłożone starymi kafelkami. W pierwszej części znajdował się tylko sedes i wieszaki. Na jednym wieszaku wisiał ręcznik dla mnie. Rozebrałem się i wszedłem do drugiej części łazienki. Była tu tylko kratka odpływowa w podłodze i jakieś dziwne urządzenie przymocowane do sufitu. Było to duże wiadro na wyciągu z łańcucha. Łańcuch biegł przez kołowrotek do haka w ścianie.  Z dołu wiadra wystawała deszczownica, a nad nią znajdował się mały zawór. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego prysznica. Doprowadzenie się do porządku zajęło mi kilka minut. Gdy wyszedłem z łazienki, wszyscy już czekali na mnie w salonie.
- No, wreszcie. Ile można się myć? – Hania powiedziała z wyrzutem. – Ruszajmy się na to śniadanko.
                Folwark za dnia wyglądał może mniej przerażająco. Za to dopiero przy świetle dziennym można było dostrzec zapuszczenie większej części kompleksu. Nie licząc używanych budynków, każdy dach był dziurawy. Dwa nawet były zapadnięte. Ledwo stanęliśmy przy drzwiach, a te już otworzyła nam Pani Zofia.
- Zapraszam, zapraszam –odsunęła się z przejścia zapraszając do głównej izby. Tam przy zastawionym stole czekali już wszyscy mieszkańcy Wojska. Teraz mogliśmy się dokładnie wszystkim przyjrzeć. Pani Zofia miała na oko siedemdziesiąt lat. Popielate gęste włosy zebrane w kucyk odejmowały trochę lat. Jednak twarz doświadczona zmarszczkami nie dawała możliwości podważeniu wieku Kobiety. Przygarbiona sylwetka świadczyła, że praca nisko przy ziemi była dla niej nie pierwszyzną. Jej mąż, Stanisław, wyglądał na starszego od niej. Siwa broda połączona z łysiną na czubku głowy nadawały jemu sędziwy wygląd. Mimo wieku jego postura nie zmizerniała. Dalej świadczyła, że mężczyzna pracuje ciężko. Bogdan Karpacki wyglądał za to na inteligenta o chudej i żylastej sylwetce. Można śmiało było powiedzieć, że pan inżynier spędzał po tyle samo czasu na czytaniu, projektowaniu, jak i pracy.
- Mogę zająć się Piotrusiem? –zapytała staruszka, spoglądając to na mnie, to na Hanię.
- Jak się nie będzie Pani wstydził to nie widzę problemu.
– Oj młodzieńcze, bo się pogniewamy jeszcze. Nie jestem żadną Panią tylko Babcią. Piotrusiu, no chodź do babci – wyciągnęła ręce. Młody podszedł do niej gaworząc.
– Baba, baba, am, am.
Wszyscy momentalnie się uśmiechnęli.
- Ile Piotruś ma w ogóle latek?- Zapytała staruszka, sadzając braciszka na swoich kolanach.
- Dwa i pół – odpowiedziałem jednocześnie z siostrą.  
                W trakcie posiłku poznawaliśmy się nawzajem. Pani Zofia, jak się okazało, była świetną zielarką. Znała każde lokalne zioła i wiedziała, co, czym i jak leczyć. Stanisław pracował na roli i duża część tego, co jedliśmy to były owoce jego pracy. Pan Bogdan natomiast był folwarcznym mechanikiem i konserwatorem, a kiedy nie było nic do naprawiania, to często pomagał w gospodarstwie. Po śniadaniu staruszka zabrała moje rodzeństwo do kuchni, a pan Stanisław wyszedł na obchód po gospodarstwie. W salonie zostałem ja, Patryk i inżynier.
- No dobra, chłopaki – Zaczął inżynier – wiecie na pewno więcej o tym, co się teraz dzieje, niż my tutaj. To opowiadajcie, co się dzieje, bo my tylko wiemy, że coś złego.
- Pojawiła się jakaś straszna zaraza. Podobno jej nosicielami jest osiemdziesiąt procent ludzi. I żadnego leku na nią nie ma. Kiedy elektronika jeszcze działała, to mówili, że jak do tego czasu nie zanotowano przypadku wyzdrowienia – relacjonował Patryk.
- To elektronika też wysiadła? – Zdziwił się Karpacki.
- Jak to, nie odnotowaliście tego? - Nie mogłem sobie wyobrazić, by coś takiego było możliwe.
- Czego się dziwisz? My tu przecież nawet prądu nie mamy. Nie zauważyłeś, że brak tu kontaktów i przełączników? –Teraz, jak to powiedział, rzeczywiście odnotowałem ich brak. Do tej pory żyłem w świecie, gdzie elektryczność byłą czymś naturalnym. Życie bez niej wydawało mi się abstrakcją, a teraz przyszło mi żyć w tej abstrakcji.
- Racja. A co z latarkami lub z radiem? Ich też nie macie?
- Jakieś stare radio na baterie mamy, ale te kilka tygodni temu się wyczerpały. Zakup nowych wiąże się z podróżą dobre dwadzieścia kilometrów. A takie zakupy wybieramy się raz w miesiącu. Staramy się być samowystarczalni. Kuba, a co właściwie z waszymi rodzicami? – Zapytał, poprawiając się w fotelu.
- Wyjechali do Ameryki w dzień, zanim ogłoszono kwarantannę. Zanim słońce usmażyło sprzęt, udało mi się chwilę z nimi porozmawiać. Kazali mi zabrać rodzeństwo w bezpieczne miejsce – Ściszyłem głos i spojrzałem na brata i siostrę pomagających w kuchni babci Zofii.
- Przykro mi młody. Poczekamy na powrót Andrzeja. Może doniesie jakieś nowe informacje. No dobra, chłopaki, idziemy. Trzeba pomóc Stachowi w obejściu. Pracowałeś kiedyś na roli? – Zwrócił się do mnie. Zaprzeczyłem głową. – No, to najwyższy czas. Patryk, leć i zapytaj się Stacha, co jest dzisiaj do roboty najprostszego i poinstruuj przyjaciela. A ty chodź, pokażę ci gospodarstwo.
                Wielkość gospodarstwa mnie zdziwiła. Duża obora, sporej wielkości stodoła z przyklejoną do niej wiatą na drewno i do tego kurnik oraz jakieś dziesięć hektarów ziemi. Jak opowiedział mi inżynier, folwark starał się mieć wszystkiego po trochu, wedle starych zwyczajów. Czyli robota była cały rok. Patryk przyszedł i zaprowadził mnie pod wiatę.
- To jest drewutnia. Trzymamy tutaj drewno na opał. Lub w każdym razie to, czego nie przerobimy na węgiel. Dwa tygodnie temu przeprowadzili zrywkę, a teraz trzeba to pociąć na pieńki a dalej porąbać na polana. Tu masz maszynkę skonstruowaną przez Karpackiego.
Pokazał mi dużą piłą znajdującą się pomiędzy dwoma prętami, żeby nie ruszała się na boki. Jeden jej koniec był ruchomy i obciążony Kamieniem polnym wielkości mojej głowy. Kamień został owinięty łańcuchem przerzuconym przez kołowrotek i przyczepiony do belki dachowej. Łańcuch dalej biegł do haka w podłodze.  Drugi koniec piły biegł do prowadnicy, która byłą poruszana przez mimośród napędzany pedałami od roweru.
Patryk pokazał mi jak obsługiwać ten sprzęt i gdzie leży siekiera. Zostawił mnie samego z pracą i ruszył do swoich obowiązków. Przerobiłem tylko dwa dwumetrowe pnie i już nie miałem sił.
Pan Stanisław przyszedł, by zobaczyć, jak mi idzie.
-Dobra, Kuba, idź odpocznij. Starczy ci na dzisiaj – Powiedział, widząc moją czerwoną od wysiłku twarz oblaną potem –Resztę roboty skończysz w następnych dniach - Poklepał mnie po plecach –Musisz nabrać krzepy, chłopie.
                Następne dni przez kolejne dwa tygodnie wyglądały bardzo podobnie. Posiłki jedzone u Babci Zofii i praca. Jedyna rzecz, jaka się zmieniała, to moja wytrzymałość. Mój organizm zaczął się przyzwyczajać do wysiłku i mogłem już robić więcej. Za każdym razem, kiedy skończyłem jedną pracę,  dawali mi drugą. Wyrzucić gnój z obory, nakarmić zwierzęta, pomóc w drobnych naprawach. Hania w tym czasie zajmowała się Piotrusiem oraz pomagała staruszce w kuchni i w jej zielnym ogródku. Ziołolecznictwo strasznie ją zaciekawiło. Czas spędzony na słuchaniu nauk zielarki był jedynym momentem gdzie z twarzy siostry znikało zatroskanie. Dni zaczęły się zlewać w ciąg. Nie docierały do nas żadne nowe informacje, co się dzieje w kraju, nie mówiąc już o świecie. Zmieniło to dopiero przybycie wujka Patryka. Pan Andrzej przybył konno koło trzynastej. Wszyscy wtedy zrobiliśmy sobie przerwę od pracy, w czasie największych skwarów, siadając na werandzie i popijając zimne soki. U jego boku biegł wilczur. Koń był strasznie obładowany. Juki pękały w szwach. Były wojskowy miał może koło czterdziestki. Jego styl noszenia się nie pozostawiał wątpliwości o jego przeszłości. Ubrany był w zielonkawą koszulę, spodnie ewidentnie będące częścią munduru. Obraz dopełniały ciężkie, czarne trapery. Nogi w nich musiały się strasznie pocić w taką pogodę.
- Witajcie- powiedział zdawkowo, zeskakując z siodła.
- No, w końcu przyjechałeś - jako pierwsza wyszła mu naprzeciw staruszka - Już się zaczynaliśmy niepokoić, że coś ci się przydarzyło.
-Zaraz wam wszystko opowiem, ale najpierw, kim jest ta trójka? –Wskazał na mnie i moje rodzeństwo. Nie spodobał mi się jego ton.
- Spokojnie, wujek, to moi przyjaciele. Kuba i jego rodzeństwo, Hania i Piotruś. Ich rodzice zostali zatrzymani przez kwarantannę w Ameryce. Pomyślałem, że będzie im lepiej tu z nami. A poza tym, dodatkowe ręce do pracy zawsze się tu przydadzą – Stanął w naszej ochronie Patryk.
- Niech ci będzie. Ale żeby była jasność, nie toleruję darmozjadów, a z was tylko dwoje nadaje się do pracy. Macie pracować w zamian za pożywienie i dach nad głową –odburknął.
- O to się nie bój –Odparł pan Stanisław - Kubę ja przygarnąłem do pracy, a Hanią zajęła się moja żona.
- Dokładnie. Pracują już od drugiego dnia jak tu przyjechali – Zofia też stanęła po naszej stronie. Stwierdziłem, że stojąc cicho mogę tylko stracić.
- Może nie idzie nam bardzo dobrze, ale się staramy i z biegiem czasu nauczymy się robić wszystko w gospodarstwie.
- Sam to ocenię, chłopcze –odburknął.
Pan Andrzej nie wywarł na mnie dobrego wrażenia. Wracając do tego, co się dzieję w kraju, wojsko pozamykało większe miasta kordonami. Powołano chyba całą rezerwę.
- Niczym stan wojenny –Skwitował inżynier.
- Gorzej. We wszystkich miastach wybuchły rozróby. Służby używają ostrej amunicji przy próbie opuszczenia miast. Duża część zwerbowanych połączyła się grupy i zdezerterowała tworząc bandy dzikich psów. Czysta anarchia. Prawie wszędzie idzie natchnąć się na trupy to zabite przez zarazę, to przez bliźnich.
- Skoro jest kordon to jak panu się udało opuścić miasto? – Przerwała Hania.
-Prościej, niż się spodziewasz. Po prostu przemknąłem się lasem. Jak się zna procedury wojskowe, robi się łatwiej. Posterunki umieścili tylko przy drogach. A jak usmażyło elektronikę to i noktowizory padły. Nasze służby nie mają takiej ilości psów, by zabezpieczyć w pełni jedno duże miasto, a co dopiero wszystkie. Także to była bułka z masłem – przechwalał się były trep - Przed opuszczeniem łodzi chciałem załatwić jeszcze kilka sprawunków i można powiedzieć, że mi się udało. Wdarłem się na strzelnicę i zgarnąłem kilka fantów.
Zdjął z konia torby podróżne i położył je na stoliku. Z worków wydobył dwa pistolety i dziesięć magazynków do nich, krótką strzelbę, klasyczną pompkę oraz dziesięć opakowań amunicji, cztery do strzelby a resztę do broni krótkiej. Podliczając to do naszego arsenału, mamy trzy sztuki krótkie, dwie strzelby, jeden karabin i moją pepeszę. Gwizdnąłem cicho. A podobno nasze społeczeństwo jest rozbrojone.
–Można powiedzieć, że nasze państwo, jak pewnie i każde inne, przestało istnieć. Witam w anarchistycznym świecie. – Zielarka przeżegnała się.
A skąd wziąłeś tego rumaka, na którym przyjechałeś? – Odezwał się Stanisław.
Gwizdnąłem go z jednej stadniny. Pracownicy musieli o nich zapomnieć albo zachorować. W stajni były 4 konie. Ten był w najlepszym stanie. Choć lekko wygłodzony. Doprowadziłem wszystkie do jako tako porządnego stanu i wypuściłem pozostałe, a tego zabrałem. Nie ma co, by w tych czasach zwierzęta się męczyły w boksach.  –Spojrzał na ogiera.
Patryk wyciągnął rękę po jeden pistolet. Andrzej zdzielił go w kark.
– A się wyrywasz, młody. Spokojnie, wszystko w swoim czasie. Nauczę ciebie i twojego przyjaciela, jak okaże się godny zaufania – Ponownie zmierzył mnie wzorkiem.

                Od tego dnia wszystko z powrotem wróciło do szarej rzeczywistości. Codzienna ciężka praca. Tylko, że tym razem byłem sprawdzany przez wojskowego. Praca zajmowała moje myśli tak, że nie miałem czasu na rozmyślania, co się dzieje z rodzicami. Tylko przed snem zawsze widziałem obraz ojca obejmującego mamę ramieniem i mówiącym mi, że dobrze się spisuję. Do końca wakacji nabrałem już całkiem sporo krzepy. I jak miało się niedługo okazać, miała ona się mi bardzo przydać. 

wtorek, 27 grudnia 2016

Rozdział I

Rozdział I

- Kuba, wstawaj leniu.  – Potrząsanie za ramię i głos matki wyrwał mnie ze snu. Nawet w wolne nie mogłem pospać dłużej.
- Daj spokój, przecież od wczoraj są wakacje – odburknąłem.
- Śniadanie już na stole, za dziesięć minut wszystko sprzątam – powiedziała, wychodząc z pokoju.  
- No dobra, już idę.
Zwlokłem się z łóżka i ruszyłem na wpółprzytomny za mamą. Starsi wyjeżdżali na jakiś pogrzeb bogatej ciotki z Kanady, o której nigdy nie słyszałem. Ja natomiast miałem przejąć obowiązki gospodarza i zaopiekować się młodszym rodzeństwem. Miałem odebrać dzisiaj z dworca Hankę. Idealna córeczka wraca do domu z internatu, na który idzie rocznie dobre kilka tysięcy. Jest jeszcze najmłodszy Piotruś, ale nim nie musiałem się przejmować. Codziennie do niego przychodziła Pani Basia. Stara niańka odchowała mnie, moją siostrę i teraz zajmowała się juniorem. Nasi rodzice byli kompletnie zaprzątnięci pracą. W zasadzie nie przeszkadzało mi to. Miałem wszystko, co chciałem, a nikt mnie nie kontrolował. Czego więcej może chcieć siedemnastolatek?
                Kiedy wszedłem do kuchni ojciec popijał kawę, czytając gazetę. Przywitałem się z nim i zabrałem się za jedzenie.  Na pierwszej stronie gazety pisało coś o jakiejś komecie, co miała przelecieć jutro koło ziemi. Jeżeli wierzyć naukowcom, Swarożyca, bo tak ją nazwano przelatywała koło Ziemi tysiąc lat temu.  Kolejny artykuł przykuł moją uwagę bardziej. Pisał on o jakimś nowym szczepie grypy, który był podobno odporny na wszystkie leki. Póki co, nie było wielu zgonów, ale to i tak było niepokojące. Przewidywano, że co trzecia osoba jest już jej nosicielem. Mama zwykle nie robiła posiłków, zazwyczaj była zajęta pracą i zanim reszta domowników wstała, jej już nie było w domu. Tyczyło to się też weekendów. Więc nie można było nie skorzystać.
Kiedy zjadłem, przyjechała taksówka mająca zawieść żałobników na lotnisko.
- Pamiętaj o odebraniu siostry. Pani Basia powinna być za kilka minut. Pieniądze na jedzenie są w słoiku, tam gdzie zawsze, a jeśli poprosisz panią Basię to sądzę, że powinna coś wam ugotować – mówiła, całując mnie w policzki na pożegnanie.
- Spokojnie, wszystko wiem. Powtarzałaś mi to wszystko od dobrych dwóch tygodni – odparłem.
- Tylko nie zrujnuj tego domu pod naszą nieobecność – zażartował tata.
- Spokojnie. Co najwyżej tylko wyburzę kilak ścian działowych - podjąłem humor ojca. Matka spiorunowała nas wzrokiem.
– Oj daj spokój, wiesz, że to tylko żarty. – Już otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale tata delikatnie, acz stanowczo popchnął ją w stronę drzwi.
- Na nas już czas, kochanie. Jakub jest już duży i sobie poradzi.
                Jakieś dziesięć minut po ich wyjściu przyszła niania. Zostawiłem ją z młodym i zadzwoniłem po przyjaciela. Patryk był ode mnie starszy o rok. Jego rodzice zginęli w wypadku jak miał dziesięć lat.  Do ukończenia gimnazjum zajmował się nim wujek. Teraz mieszkał w obskurnej kawalerce i chodził do technikum samochodowego. Popołudniami pracował w sklepie. Nawet udało mu się odłożyć trochę pieniędzy na kupno starego golfa. Jak musiałem gdzieś pojechać, zawsze mogłem na niego liczyć. Przyjechał pod mój dom chwilę potem. Wsiadłem do jego gruchota i ruszyliśmy na dworzec. Po drodze słuchaliśmy radia leciał akurat jakiś wywiad z jakimś porąbanym doktorkiem.
- Dzisiaj ze mną jest wybitny profesor historii ekspert w temacie kultury i wierzeń prasłowiańskich Radosław Kościej. Założył pan nowy związek wyznaniowy zwany Praojcowizną. Przepowiada też pan zagładę cywilizacji. Czy mógłby nam pan przybliżyć, skąd wzięły się te, zdaje się, obłąkańcze pomysły?
 - Zacznijmy od tego, pani redaktor, że to nie jest nowa wiara. Wyznawali ją nasi przodkowie przed tysiącem lat. Żyli oni w zgodzie z naturą biorąc tylko to, co było im potrzebne. Obecnie wielkie korporację zwiększyły wydobycie i przerób surowców przekraczając już kilkunastokrotnie dopuszczalną granicę. Starzy Bogowie w końcu obudzili się i mają dość niszczenia naszej matki.
 A co do przepowiedni, jak ją pani nazwała, to nie jest przepowiednia. Ja to wiem. To się zacznie już na dniach.  W momencie pojawienia się Swarożycy , Świętowit wraz z Trygławem oraz Perunem odzyskają pełnię sił. Oczyszczą nas z grzechów naszych, jak i naszych przodków, Narodzi się chaos, z którego wyjdzie nowy świat. Świat nawrócony na stary porządek. Ci, którzy nie są godni i ci, którzy się nie przystosują, zginą. Jeszcze nie jest za późno, ludzie! Nawróćcie się, pozwólcie się oczyścić ogniem i wodą. Starzy bogowie są miłosierni.
- Widać, że popieprzyło się w głowie staruchowi - skwitował Patryk przełączając stację.
- Tak masz rację, nazbierał pewnie jakiś grzybków, o których wyczytał w tych swoich książkach i mu poryło dekiel – odpowiedziałem. Resztę drogi spędziliśmy śmiejąc się z podobnych świrów. Patryk został w samochodzie a ja poszedłem po siostrę na peron. Pociąg przyjechał jakieś trzy minuty po nas.Hania wyszła z wagonu ubrana w szary szkolny mundurek, dziecinnego wyglądu dodawały jej rude włosy związane w warkocz. Kto by pomyślał, że ma już 15 lat?
- Hej, młoda – przytuliłem ją na powitanie.  
- Hej, braciszku – odpowiedziała i od razu podała mi swoją torbę.         
- O rzesz ty, co ty tam masz? – Zapytałem zdziwiony ciężarem torby.
- Spokojnie, tylko rzeczy pierwszej potrzeby – odpowiedziała z przekąsem.
W czasie drogi powrotnej rozmawialiśmy o tym, co się u nas działo przez ten czas. Hania skończyła rok na trzecim miejscu w szkole. Dopytywała się, co z rodzicami i z Piotrusiem. Zasmucił ją fakt, że na wejściu nie będzie mogła się im pochwalić. Gdy przyjechaliśmy pod dom powiedziałem Patrykowi, żeby wpadł do nas jutro. Poza mną praktycznie nie miał przyjaciół ani rodziny w Gdańsk więc czułem się zobowiązany by go zaprosić.  Reszta dnia minęła spokojnie. Wręcz nudno. Zjedliśmy z panią Basią obiadokolację, którą przyrządziła. Wieczór spędziliśmy przed telewizorem. Nadawali jakiś reportaż o dziwnych zjawiskach zachodzących na słońcu, ale się tym nie przejmowaliśmy.
           Wszystko zaczęło się następnego dnia. Obudziła mnie moja siostra na jej twarzy było wymalowane przerażenie.
-Kuba, wstawaj – powiedziała szarpiąc mnie za ramię- musisz to usłyszeć .
-Ale co? Co się stało?– Nic nie odpowiedziała, tylko dalej trzymając mnie za ramię ciągnęła mnie do salonu. Piotruś beztrosko bawił się na dywanie, a telewizor był włączony na wiadomości. Na wszystkich kanały mówiono o tym samym. Okazało się, że rządy zjednoczyły się w zmowie milczenia i nie dopuszczały do opinii publicznej ilości zgonów zanotowanych w ciągu ostatnich 3 dni. Zmarł już co czwarty pacjent, który zgłosił się do szpitala. Nie wiadomo było ile osób mieszkających samotnie pozostało w domu myśląc, że to zwykła grypa, a gdy choroba się już rozwinęła zarażony nie miał sił by doczołgać się nawet do telefonu. W tym momencie zadzwonił mój telefon.
- Halo?- Odebrałem go machinalnie cały czas patrząc w telewizor. Pokazywali demonstracje i zamieszki, które wybuchły w kilkunastu większym miastach. Także w Gdańsku, gdzie mieszkaliśmy.
- Dzień dobry, Kubusiu – odpowiedział mi świszczący głos pani Basi. – Wybacz, ale nie mogę dzisiaj przyjść zająć się Piotrusiem. Dopadło mnie chyba to – przerwał jej napad kaszlu – choróbsko, o którym mówią w wiadomościach.
- W porządku. Mam nadzieję, że pani przejdzie. – Powiedziałem starając się ukryć przerażenie w głosie. Jeżeli zachorowała niania to może i cała nasza trójka została już zarażona. – Mam nadzieję, że to tylko zwykła grypa, proszę pani. – Znowu w słuchawce zabrzmiał atak kaszlu.
- Jakub, Nie bądź naiwny i pamiętaj, że nie ważne, co by się nie działo, jesteś teraz odpowiedzialny za swoje rodzeństwo. Dbaj o nich. – Gdy tylko to powiedziała rozłączyła się. Hania spojrzała na mnie.
-Pani Basia jest chora i nie przyjdzie. Zajmij się Piotrusiem, a ja zadzwonię do rodziców.
Wybrałem numer do rodziców i w tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem je trzymając telefon przy uchu. To był Patryk. Zaprosiłem go gestem do środka. Wszedł i usiadł na kanapie patrząc na telewizor. Kiedy zaczynałem tracić nadzieję, rodzice w końcu odebrali.
- Kubuś, dzięki Bogu. Wszyscy jesteście zdrowi? – Zapytała mama z troską.
- Tak, póki co tak. Co prawda, pani Basia zachorowała. Kiedy wracacie? – Chciałem, żeby tu byli. Wtedy odpowiedzialność za moje rodzeństwo nie spoczęłaby na mnie.
- Niestety, szybko nie wrócimy. Zamknięto granice w Kanadzie. Polska na dniach pewnie robi to samo.
-Daj mi go - usłyszałem głos ojca w tle.- Kuba, zrób dokładnie to, co ci powiem. Spakuj najcenniejsze rzeczy, rodzeństwo i uciekaj z Gdańska na jakąś wieś. Poszukaj kontaktu u naszej rodziny albo u przyjaciół.
- A co z wami? Jak się znajdziemy? – Zapytałem nie wiedząc, co robić.
- Nami się nie przejmuj, jakoś damy sobie radę. Pilnuj rodzeństwa, jesteś za nich odp….
-Coś przerwało sygnał – Powiedziałem rozglądając się po pokoju. Przed chwilą grał telewizor, chodził wentylator, a z kuchni dobiegał mnie dźwięk lodówki. Teraz wszystko umilkło. Panująca cisza aż szokowała. Nie wiedziałem, co mogło to spowodować. Patryk mnie oświecił.
-To ta burza elektromagnetyczna, o której mówili wczoraj w telewizji.
Spojrzałem na nie go niedowierzając.
- Coś o tym mówili, ale nie spodziewałem się, że to może mieć taką moc. Sądziłem, że jak zwykłe burze będą robić tylko zakłócenia.
- To ta gówniana kometa. Wczoraj sprawdziłem to w Internecie.. W jakiś sposób to się nakłada ze sobą i zwiększa siłę burzy. Kuba, posłuchaj, przed tym wszystkim dzwonił do mnie wujek Andrzej. Wiesz, ten były wojskowy.
- Ten, co mówiłeś, że ma coś nie teges z głową? – Zapytałem zdziwiony. Patryk tylko przewrócił oczami. W tym momencie do pokoju weszła Hania z Piotrusiem na rękach.
 -I co u rodziców? Kiedy wrócą? – Zapytała z nadzieją w głosie.
- Niestety zamknęli granicę i wysiadła cała elektronika. Musimy radzić sobie sami. – Te słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Siostra się rozpłakała i przytuliła do mnie. Zaledwie wczoraj wróciła do domu chcąc zobaczyć się z rodzicami, a teraz, nawet nie była pewna, czy zobaczy ich kiedykolwiek. Objąłem ją ramieniem i kiwnąłem na przyjaciela, żeby kontynuował.
- Kuba, Będzie już tylko gorzej. Padła elektronika. Stworzenie leku na tą gównianą zarazę graniczy z cudem. A myślisz, że co zrobią ludzie pozbawieni wody w kranach i problemami z żarciem?
-Nie wiem, wyjdą na ulice?
- Dokładnie, a tłum jest nieprzewidywalny. Zaczną się zamieszki na wielką skalę. włamania podpalenia. W skrócie wielka anarchia.  Musimy jak najszybciej wypieprzać z miasta.
- Sam nie wiem. Gdzie mielibyśmy się udać? A co z rodzicami jak uda im się jakimś cudem wrócić?  Chyba lepiej będzie jak tu zostaniemy i zbierzemy zapasy.
- Wiem, że ta sytuacja jest trudna, ale posłuchaj sam siebie. Naprawdę w to wierzysz? – Nic mu nie odpowiedziałem. – Tak jak myślałem. A co do miejsca to wujek na pewno was przyjmie. Ma spory zapas w swojej leśniczówce. Był prepersem, czy jakoś tak. Ta sytuacja jest dla niego niczym spełnienie marzeń, można tak powiedzieć. Zastanów się dokładnie. Idę zobaczyć, czy mój golf przetrwał w blaszaku i da radę odpalić. Wrócę wieczorem i albo zabierzecie się ze mną, albo radzicie sobie sami – powiedział, po czym wyszedł.
-Hanka, co o tym sądzisz? - Popatrzyłem w jej oczy pełne łez.
- Sama nie wiem- wychlipała - a co z rodzicami? Co, jeśli wrócą, a nas tu nie będzie?
- Posłuchaj. Mówili mi, że mam się wami zająć, a Patryk ma rację. – Te słowa ledwo przeszły mi przez gardło, choć wiedziałem, że to najrozsądniejszy krok.- W Gdańsku może się niedługo zrobić bardzo nieprzyjemnie. A tutaj zostawimy wiadomość rodzicom. Jak wrócą, to będą wiedzieli, gdzie nas szukać.
Wiedziałem, iż szansa na to że rodzice wrócą do domu jest równa z cudem, ale musiałem jakoś ją pocieszyć i przekonać do wyjazdu.
- Tak, zróbmy tak - Powiedziała ocierając łzy.
– Musimy to przetrwać dla rodziców. - Potargałem jej włosy i uśmiechnąłem się. Myślałem, że przekonanie jej do tego będzie trudniejsze.
-Daj, ja się zajmę młodym, a ty spakuj swoje ubrania. Byle nie za dużo. Weź trzy komplety i nie więcej. Potem spakuj Piotrusia, a potem przejrzymy dom i wszystkie rzeczy, jakie mogłyby się przydać przynieśmy tutaj. Jak przyjdzie Patryk to zdecydujemy, co zabierzemy ze sobą.
           Kiedy Patryk pojawił się z powrotem, już zmierzchało. Przyszedł pieszo, ale bez żadnego bagażu.
Pomyślałem sobie wtedy - samochód nie działa.
- No, no. Widzę, że się zdecydowaliście jechać. – Skwitował widząc pół salonu zagraconego narzędziami, zapasami i lekami oraz innymi sprzętami, o których pomyśleliśmy, że mogą się przydać.
- Jak widać nie próżnowaliśmy. A co z twoim golfem? Sądziłem, że przyjedziesz pod nasz dom.
- Spokojnie, gruchot się trzyma. – Odetchnąłem wyraźnie – Zostawiłem go w garażu. Teraz, jak wszystkie nowe samochody są uziemione, bo bez komputera nie odpalą, lepiej nie pokazywać im sprawnego transportu. – Widać było, że Patryk albo został poinstruowany przez wujka, co robić, albo sam też trochę przygotowywał się na taką sytuację. W tym momencie to nie miało znaczenia.  Cieszyłem się, że ktoś taki jest moim przyjacielem. – Dobra zabierzmy się do wyłuskania z tego bajzlu przydatnych rzeczy. Nie ma dużo miejsca, więc musimy wybierać mądrze.
- Nasze graty osobiste mamy w tych dwóch plecakach. – Wskazałem worki podróżne leżące w koncie przy drzwiach.
- Świetnie, nie zabraliście dużo. I widzisz Hanka idzie się spakować w mały, lekki plecak a nie w tą twoją masywną torbę. – Uśmiechnął się do niej. Mimowolnie oboje prychnęliśmy śmiechem.
- Sądzę, że przydałoby się zabrać dużo jedzenia i leki– Powiedziała siostra.
- Z lekami się zgadzam a co do żarcia to lepiej zapakować więcej wody. Tylko dla Młodego weźcie tyle jego tych kleików, ile macie. My wybredni nie będziemy.
- Jasne, my się tym zajmiemy, a ty szukaj dalej. Powiedziałem, kiwając na Hanię.
             Patryk wybrał jeszcze łom, siekierę i kilka innych narzędzi. Mi i Hani wybrał porządne noże. Kazał nam dobrać po grubej polarze albo swetrze i porządnej kurtce. Oraz wybrać najwygodniejsze i najsolidniejsze buty, jakie mamy. Zajęło nam to może z czterdzieści minut. Trudno było stwierdzić, bo nasze zegarki elektroniczne  też wysiadły. Na ścianie Salonu namalowaliśmy wiadomość dla rodziców. Zamknęliśmy dokładnie wszystkie drzwi, a okna zakryliśmy roletami antywłamaniowymi. W końcu ruszyliśmy pustymi ciemnymi ulicami, jeszcze wczoraj oświetlanymi przez lampy. Na szczęście nasza część miasta, Niedźwiednik, nie była duża i leżała na uboczu. Przez to nie było wielu oczu, którym moglibyśmy się narazić. Opuściliśmy i tylko jak to było możliwe zjechaliśmy na boczne mało uczęszczane drogi.